Recenzja filmu

Hello! How are you? (2010)
Alexandru Maftei
Dana Voicu
Ionel Mihăilescu

Recykling uczuć

W filmie Mafteia nudne są nie tylko małżeństwa, ale i ich rozterki, romanse, dylematy nastolatka i wszelkie ekranowe uczucia.
Jeśli traktować "Hello! How are you?" jako komedię romantyczną, trzeba uznać film Alexandru Mafteia za podwójną porażkę. Rumuński obraz nie jest ani śmieszny, ani romantyczny. Co gorsze – nie ma w niej lekkości i wdzięku, których brak zabije każdą komedię romantyczną. Nawet taką, której scenarzyści znają swój fach i potrafią opowiadać o uczuciach. Sądząc po jego najnowszym obrazie, Maftei niestety nie należy do tego grona. W jego filmie uczucia są niepełne i pozbawione żaru, a scenariuszowe niedbalstwo woła o pomstę do nieba. Po pierwszych dziesięciu minutach przeszło półtoragodzinnej fabuły wiemy, jak skończą się losy filmowych bohaterów, co spotka ich po drodze i jak zmieni się każda z ekranowych postaci. Reszta jest oczekiwaniem na napisy końcowe i bezskutecznym szukaniem choćby odrobiny czaru.

Maftei świadomie rezygnuje z socjologicznego zacięcia i ponurego realizmu, który rozsławił rumuńskie kino w ostatnich latach. Nie znajdziemy tu przygnębiających diagnoz o postkomunizmie, które serwowali nam twórcy wybitnej "Śmierci pana Lazarescu" czy "4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni". U Maftei miało być lekko, komercyjnie i niezobowiązująco. Historia małżeństwa, które po dwudziestu latach stażu przeżywa poważny kryzys, nie jest jednak ani interesująca, ani szczególnie oryginalna. Ona (Dana Voicu) jest żoną i matką, która odłożyła swoje zawodowe ambicje dla rodziny. On (Ionel Mihăilescu) przed laty był utalentowanym muzykiem, lecz po poważnym wypadku nie może już koncertować ze względu na uszkodzenie dłoni. Dziś asystuje mniej zdolnym muzykom podczas tras koncertowych. Jest jeszcze syn, osiemnastoletni Vladimir (Paul Diaconescu), rozwydrzony erotoman zakochany w samym sobie. To dzięki jego relacjom poznamy historię filmowej rodziny, a także dowiemy się więcej o parze małżonków, którzy w tym samym czasie rozpoczynają internetowy romans, co budzi niepokój syna.

Opowiadając ich historię, Maftei idzie na łatwiznę – zamiast pokazywać dramaty bohaterów, każe  im mówić o nich do publiczności. Jego "Hello! How are you?" jest przez to filmem przegadanym. Reżyser nie potrafi wciągnąć nas w małżeński dramat, w jego filmie nie widzimy uczuć bohaterów, ale o nich słuchamy. Nic więc dziwnego, że postaci wydają się papierowe, ich uczucia – sztuczne, a filmowa opowieść sprawia wrażenie reżyserskiej wprawki. Maftei nie ma bowiem pojęcia, jak wypełnić półtoragodzinną fabułę. W scenariuszu jego filmu jest początek i koniec – nie ma natomiast niczego pośrodku. Twórcy "Hello! How are you?" próbują maskować tę fabularną pustkę – ich film nachalnie łasi się do publiczności – muzyka, która nie może zamilknąć choćby na krótką chwilę, filuternie szczebiocze, próbując nas przekonać, że mamy do czynienia ze zwiewną romantyczną opowiastką. Niestety – jakkolwiek radośnie nie plumkałby fortepian Dragosa Alexandru, nie jest w stanie odciążyć topornej opowieści całkowicie pozbawionej życia.

Małżeństwa są nudne! – głosi napis na polskim plakacie filmu. Po obejrzeniu "Hello! How are you?" trzeba się zgodzić z tą ponurą diagnozą, a nawet ją nadpisać. W filmie Mafteia nudne są nie tylko małżeństwa, ale i ich rozterki, romanse, dylematy nastolatka i wszelkie ekranowe uczucia. Cóż, szkoda.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones